poniedziałek, 22 czerwca 2015

HAT TRICK NA ZIEMI KŁODZKIEJ

Plan był zacny - jak to plan. 
Szurnę się trasa Super Trial w 4 dni. Czwartek i piątek wezmę wolne w pracy i spokojnie pyknę 30-40 km dziennie z malutkim plecaczkiem. 
Plany jednak mają to do siebie, że lubią się sypać wiec czwartek i piątek musiałem zostać w pracy. Dzięki temu po 17 parkuje w Lądku i ruszam na trasę z lekka spóźniony. 


Plecak miał być lekki ale jak tu nie wziąć śpiwora, gaci i skarpet na zmianę czy czegoś do ubrania bo ma lać? Z jedzeniem się zastanawiałem dość długo więc nie wziąłem. Żelami się najem i wodą :). Przezorna jak zawsze Kasia, wcisnęła jakiś batonik i daktyle za co dziękowałem już pierwszego wieczoru. Z pełnym camel bagiem wór okazał się zacnym tobołkiem. Dlatego 135 km później kaptury miałem jak klasyczny kark z siłowni.

Pierwszy odcinek trasy całkiem zacny: 



Plan był taki aby dobiec na nocleg do Medvedi Boudy gdzieś tak na 30 km jeszcze przed zmrokiem. I to się prawie udało. Zmrok był, chata też tylko zamknięta. To chociaż zrobię sobie sweet focię a w zasadzie nie do końca sweet: 


Obieram jakiś nowy cel na mapie i lecę dalej. Dzięki doskonałemu oznakowaniu szlaku biegnę gdzieś indziej niż zakładałem i ląduje w czeskich Kunicach. Na nocleg raczej nikt nie chce przyjąć. Lecę zatem dalej - mam w końcu śpiwór (taki chudy letni ale mam) i folie NRC wiec ogarnę. Jednego zaczynam żałować. Nie mam ognia. Szlak znowu zaskakuje. O 24 sunąc w mokrej trawie po pas marzę o szerokiej drodze. Zamiast tego wąska ścieżka się kończy :). Rozglądam się to tu to tam i nagle widzę chatkę niemalże na kurzej stopce.
Zrezygnowany bo wszystkie do tej pory były zamknięte na kłódkę nie mogę uwierzyć. Nie dość, że zamknięta na skobel to w środku jest wszystko. Koza, woda, drewno, chrust, herbata, zapałki i .... MAKARON. Nieukrywane salwy radości rejestruje aparat: 






Szczęścia nie ma końca. Pije, jem, zęby myje i jak w raju zasypiam koło 2. Wysuszyłem buty i z nową energią ruszam zrealizować przyspieszony plan. Żeby zdarzyć do Lądka Zdroju w niedziele muszę mieć z pół dnia na powrót. Dlatego wizja 70 km tego dnia dopinguje ekstremalnie. Przez cały dzień pada chyba 15 razy. Najzimniej jest na Śnieżniku i w Orlickich Horach.



Pewnie koło 5 stopni co z deszczem na gołej skórze oferuje darmową krio komorę. Pod Śnieżnikiem przepyszny naleśnik rekompensuje niemiłego dziada za ladą w schronisku - jak widelec wskazuje na mapie - to "już" ponad 30 kilometrów trasy.


Na sklep w Miedzygórzu rzucam się jak wariat. Serek wiejski, pączek, cola, batony, rodzynki, etc. Będziesz to targał następne 45 km :).
Dalej sunę mijając kolejne miejscowości i grzbiety. Na 10 minut zasypiam jedynie na trawie w Orlickich Zachorach obserwując orła latającego nad głową. Bardzo przyjemny letarg. Dalej idzie jak z płatka. 500 metrów w pionie, ulewa na 1100 połączona z wiatrem ale lecę już nic sobie z tego nie robiąc bo wiem że zbliżam się do czeskiego schroniska, w którym zmierzam się zacnie ugościć.





Nagroda jest taka jak być powinna. Schronisko otwarte, można płacić złotówkami, mają smażony ser z bramborami i Primatora leją z kija :) Do tego ciepła woda pod prysznicem. O 65 km w nogach szybciutko zapominam zatem.



Rankiem plan najprostszy z możliwych - stoczyć się do Dusznik Zdroju i zakończyć przygodę w Kudowie. Co ciekawe jak zaczynam biec uśmiech sam ciśnie się na usta. To chyba nie normalne. Szczególnie że dla odmiany pada :-).

Duszniki Zdrój miejscowość atrakcyjna - pełna kuracjuszy w kwiecie wieku. Wypada zatem odsapnąć wśród stylowej zabudowy:

 

Padało zbyt długo więc ruszam nie czekając aż przestanie. Do Kudowej trasa leci prawie cały czas z górki więc na zawodach będzie można przycisnąć. Wpadam na główny deptak i od razu nogi prowadzą do znajomej oberży. Dla odmiany piwo i strawa poproszę. W zasadzie to wychodzi na to że to bardzo przyjemny wypad był. No może poza tym bieganiem ;-)


Gorzej z komunikacja zbiorową. Do Kłodzka dojeżdżam autobusem jednak dalej do Lądka mam czekać prawie trzy godziny na następnego ogórka. A ponieważ jest tam ok. 30 kilometrów zakładam mokre buty i zaczynam biec. Szczęśliwym trafem łapię stopa, znowu biegnę, znowu stopa, znowu biegnę i finalnego stopa, który dowozi mnie do Lądka. Końcówka oczywiście biegiem. Gdybym był z kimś pewnie przybiłbym piątkę.

Podsumowując:
16 godzin biegania
135 kilometrów
4370 m podejść

dzień 1: http://www.movescount.com/pl/moves/move66728413
dzień 2: http://www.movescount.com/pl/moves/move66728416
dzień 3: http://www.movescount.com/pl/moves/move66728419

Prawda, że proste? :-)  

3 komentarze:

  1. Grubo to mało powiedziane!
    Śmierdzi tą wodą:)

    Medvedi boudy jeszcze nie widziałem otwartej, a z tą chatką to mega fuks. Równie dobrze mogłeś zalec w rowie pod NRCtką i rano znaleźć chatkę, to by była masakra!

    Jednak wariat to ma szczęście :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam, dziad mega marudny

    OdpowiedzUsuń