Trening przed Elbrusem powoli się zmienia. Normalne poniedziałkowe bieganie (jeśli interwały można nazwać normalny bieganiem ;-)) zmienia się w poniedziałekowe podbiegi pod górę.
A że Wrocław górami stoi dla odmiany pada wybór na Ślężę.
Sms zachęcający ode mnie o 11:14 jest krótki:
Jakieś serie na Ślęży dzisiaj wieczorową porą?
Błażeja długo czekać nie pozwolił i o 11:18 napisał:
No pewnie, jak nie zdechniemy od upału :-)
I tak mniej więcej o 21 stajemy na Ślęży. Duszno tak że cali płyniemy. Na horyzoncie błyska się niemiłosiernie i powoli zbliża się w naszym kierunku. Zaczynamy zbiegać i po 3 km zrywa się potężny wiatr. Jakiś pył zaczepnie lata koło oczu i nosa. Zaczyna padać, pada coraz mocniej. Na ostatnim kilometrze leje już jak z cebra a krople to już chyba grad.
Dobiegamy do auta. Mokrzy i szczęśliwi. Co widać na pamiątkowych klatkach ;-)
Tak właśnie wyrwaliśmy się z objęć Ślęży.
A kiedy na Elbrus? :)
OdpowiedzUsuń