Ja: jakbyś miał jakieś stare buty pożyczyć to możemy na Śnieżkę wbić w niedziele na świtanie ;)
Krzychu: jutro taki właśnie miałem zamiar, a buty się znajdą, rozmiar 44,5 :)
Mój rozmiar - czyli gra i buczy.
Ja: o której świta?
Krzychu: wschód o 6,30 wyjazd z jeleniej 5,10?
Ja: Doskonale!
Ciuchy to już mniejsze zmartwienie - coś wezmę od taty coś wezmę od mamy i będzie dobrze.
Po kilku godzinach spania suniemy do Karpacza. Jest ciemno więc nie przejmuję się zbytnio osobliwym zestawem do ubrania.
Droga idzie pięknie. Część po ciemku, część o brzasku - po miesięcznej przerwie od biegania każdy krok smakuje jakoś lepiej. Na Śnieżce staję dokładnie po 62 minutach. Słońce jeszcze nie wzeszło choć już wszystko robi się czerwone. Kotlina cała skąpana w kołderce z chmur, z której wystają co większe góry.
Mieliśmy być sami a tu kilkudziesięciu pasjonatów z Czech robi zdjęcia. Nie przeszkadza nic nikomu. Wszyscy kontemplujemy.
Widok na tyle przepiękny, że spodnie mamy nie robią specjalnej furory :)
bez dwóch zdań - JEST MOC :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz