Nie planowałem tego startu. Rok temu ZUK tak mnie przeczochrał, że nie miałem zamiaru wracać. (tu relacja) Ale pokusa, że może w tym roku będzie hardcorowy warun wygrała. Liczyłem zatem na zimno i wiatr. Było ciepło i bezwietrznie. Orgi zadbały jednak o kopny śnieg, dzięki któremu podnieśli poziom adrenaliny. Cały czas jednak wiem, że przyjdzie taki ZUK że połowa stawki go nie ukończy.
Do Jeleniej zapomniałem zabrać części garderoby ale mam pożyczyła swoje fatałaszki - działały jak odzież kompresyjna, której nigdy nie używałem :)
Ta sterta rzeczy to komplet sprzętu na ponad 50 km biegu zimą. Oprócz rzeczy faktycznie niezbędnych jest też sprzęt wymagany regulaminem (między innymi koc NRC, gwizdek, czołówka, lampka czerwona, ogrzewacze chemiczne - dzięki Piotrek, dodatkowa warstwa ciuchów i różne inne tego typu). Taki urok trzeba się dostosować bo z regulaminem nie ma co dyskutować. Do kompletu dostają jeszcze czujnik GPS żeby niezliczone rzesze kibiców mogły śledzić moje poczynania online, które wyglądały mniej więcej tak:
Na starcie wiele znajomych twarzy. Uwielbiam ploteczki przed startem - ponoć jest jakiś mocny biegacz na orientacje z Wielkopolski - obija się o ściany Mieszka na odprawie.
Organizatorzy ZUKa są mistrzami klimatu - na starcie wielkie ognicho i zadowolony (jeszcze) tłum rusza w kierunku Karkonoszy.
Organizatorzy ZUKa są mistrzami klimatu - na starcie wielkie ognicho i zadowolony (jeszcze) tłum rusza w kierunku Karkonoszy.
Pierwszy odcinek to bardzo wąska ścieżka z kopnym śniegiem nawet za łydkę - walka straszna ale po 7 km Baranow jako pierwszy wybiega przy Hali Szrenickiej. Biegnie na punkt odżywczy ale motywuję go żeby to olał i lecimy dalej razem. Wspólnie z Paszą, z którym jak się potem okaże przebiegniemy razem do 45 km. Pasza rok temu śledził mnie wiele kilometrów i finalnie przybiegł jedno miejsce za mną. Już wiem, że ma tu coś do odrobienia ;). A potencjał jest bo okazuje się, że jest trenerem Kadry Narodowej w biegach na orientacje i wykręcał 1min50sec na 800 metrów co jest absolutną abstrakcją dla mnie.
Miarowo, jednostajnie w lekko kopnym śniegu suniemy w trójkę.
Dużo ciągnę jako pierwszy. Monotonie do Odrodzenia przerywają piękne widoki na czeską stronę i sporadycznie kibice. Momentami mam jednak wrażenie, że jakoś za wolno biegniemy (w przyszłości właśnie wtedy przyspieszę ;)). I nagle dochodzi nas czwarty biegaczy - 4 koło do wozu jak to ujął i razem dobiegamy do Odrodzenia. Szybka zmiana i ruszam za Paszą dalej w kierunku Domu Śląskiego. Szlak po zboczu wymaga czujności w stawianiu kroków ale i tak razem wbiegamy na wypłaszczenie pod Śnieżką.
Chłopaki 30 i 60 sekund za nami.
Wiem, że muszę się mu urwać - na płaskim to nie ma sensu - muszę zrobić to w górach. Atakuję troszeczkę mocniej na Śnieżkę. Ona jak zwykle piękna gości nas unikatowym widokiem. Na podziwianie czasu nie ma zbyt wiele i lecimy dalej.
Podczas zbiegu na Czarny Grzbiet przyspieszam i udaje mi się zrobić może kilkanaście metrów przewagi. Pasza oczywiście nie odpuszcza i dochodzi mnie po chwili. Jakiś czas po nas Czarny Grzbiet zapełnia się biegaczami :
Za Sowia Przełęczą Pasza przyspiesza - zaczyna mi odchodzić. Nie mam wyboru - również przyspieszam. Na punkt na Okraju wpadamy jak petardy. Zrezygnowaliśmy z punktu na Domu Śląskim więc szybko napełniamy bidony, żela do ręki i ogniem dalej. Po dobiegnięciu do drogi prowadzącej do Kowar już tylko konsekwentnie przyspieszamy choć do mety ciągle około 15 km. Patrzę na zegarek jak lecimy szybciej niż 4:30 na km i przebiega myśl - czy ja to utrzymam? Jak się potem okazało Pasza myślał że to ja nadawałem tempo a ja, że on ;).
Poważniejsze problemy zaczęły pojawiać się na początku żółtego szlaku. Piotrek szedł swoim tempem a ja zdałem sobie sprawę że jestem zagotowany. Zacząłem chłodzić się śniegiem nacierając kark głowę i uszy. Z jednej strony 7 km do mety i wola walki z drugiej ściana, która hamuje przed przyspieszeniem.
Piotrek na Budnikach nie jest daleko - może 30 metrów przede mną. Czuję jednak, że będzie ciężko go dogonić ale daję z siebie wszystko. Na spotkanie i wspólną końcówkę wybiega Tomek. On zawsze pojawia się w dobrym momencie. Odcinek z górki lecimy w zawrotnym jak dla mnie tempie. Zegarek wskazuje mi 3:35 na km a Piotrek regularnie lekko się oddala więc musi biec jeszcze szybciej. Wymiękam, że Tomek ciągnie takie tempo - emocje buzują u wszystkich ;). Lecimy tak parę kilometrów. Przez chwilę chciałem krzyknąć dobra przyspieszamy ale 5 sekund później przychodzą nowe rozterki, które chcą abym nie przyspieszał. Wtedy już wiedziałem, że nie dojdę Piotrka. Ostatnia szansa, którą zamierzałem wykorzystać, aby go wyprzedzić na stoku Kolorowej pęka jak bańka mydlana. Mimo to spinam się i biegnę tak szybko jak tylko potrafię po 50 kilometrach biegu.
Organizm chce stanąć, łzy leją się po policzkach - własnie zbliżam się do tego miejsca, w którym jest nagi. Uwielbiam to. Jeszcze ostatnie metry na podejściu pod Kolorową. I zbiegam w dół z prędkością poniżej 2 min / km. Wpadam na deptak i nie przestaje krzyczeć. Metę przeskakuje jakbym wygrał.
Potężna dawka adrenaliny, zmęczenia, endorfin i bólu wydobywa się w serii krzyków. Zrobiłem to - przebiegłem ten bieg tak szybko jak tylko mogłem. A teraz to już koniec. Gratuluję Piotrkowi - zasłużył na to - był po prostu szybszy! Euforia na mecie jest potężna - Mama daje szampana i korek leci w górę. ZDROWIE!
Przyjemna chwila to również dzielenie się podium z innymi podczas części nieoficjalnej. Brawo dla OD GRUBASA DO ULTRASA
2. Wojciech Łużniak
3. Bikelife
4. Andrzej Szczot
5. I inne dostępne w necie
ZAPIS Z ZEGARKA
Miarowo, jednostajnie w lekko kopnym śniegu suniemy w trójkę.
Dużo ciągnę jako pierwszy. Monotonie do Odrodzenia przerywają piękne widoki na czeską stronę i sporadycznie kibice. Momentami mam jednak wrażenie, że jakoś za wolno biegniemy (w przyszłości właśnie wtedy przyspieszę ;)). I nagle dochodzi nas czwarty biegaczy - 4 koło do wozu jak to ujął i razem dobiegamy do Odrodzenia. Szybka zmiana i ruszam za Paszą dalej w kierunku Domu Śląskiego. Szlak po zboczu wymaga czujności w stawianiu kroków ale i tak razem wbiegamy na wypłaszczenie pod Śnieżką.
Chłopaki 30 i 60 sekund za nami.
Wiem, że muszę się mu urwać - na płaskim to nie ma sensu - muszę zrobić to w górach. Atakuję troszeczkę mocniej na Śnieżkę. Ona jak zwykle piękna gości nas unikatowym widokiem. Na podziwianie czasu nie ma zbyt wiele i lecimy dalej.
Podczas zbiegu na Czarny Grzbiet przyspieszam i udaje mi się zrobić może kilkanaście metrów przewagi. Pasza oczywiście nie odpuszcza i dochodzi mnie po chwili. Jakiś czas po nas Czarny Grzbiet zapełnia się biegaczami :
Za Sowia Przełęczą Pasza przyspiesza - zaczyna mi odchodzić. Nie mam wyboru - również przyspieszam. Na punkt na Okraju wpadamy jak petardy. Zrezygnowaliśmy z punktu na Domu Śląskim więc szybko napełniamy bidony, żela do ręki i ogniem dalej. Po dobiegnięciu do drogi prowadzącej do Kowar już tylko konsekwentnie przyspieszamy choć do mety ciągle około 15 km. Patrzę na zegarek jak lecimy szybciej niż 4:30 na km i przebiega myśl - czy ja to utrzymam? Jak się potem okazało Pasza myślał że to ja nadawałem tempo a ja, że on ;).
Poważniejsze problemy zaczęły pojawiać się na początku żółtego szlaku. Piotrek szedł swoim tempem a ja zdałem sobie sprawę że jestem zagotowany. Zacząłem chłodzić się śniegiem nacierając kark głowę i uszy. Z jednej strony 7 km do mety i wola walki z drugiej ściana, która hamuje przed przyspieszeniem.
Piotrek na Budnikach nie jest daleko - może 30 metrów przede mną. Czuję jednak, że będzie ciężko go dogonić ale daję z siebie wszystko. Na spotkanie i wspólną końcówkę wybiega Tomek. On zawsze pojawia się w dobrym momencie. Odcinek z górki lecimy w zawrotnym jak dla mnie tempie. Zegarek wskazuje mi 3:35 na km a Piotrek regularnie lekko się oddala więc musi biec jeszcze szybciej. Wymiękam, że Tomek ciągnie takie tempo - emocje buzują u wszystkich ;). Lecimy tak parę kilometrów. Przez chwilę chciałem krzyknąć dobra przyspieszamy ale 5 sekund później przychodzą nowe rozterki, które chcą abym nie przyspieszał. Wtedy już wiedziałem, że nie dojdę Piotrka. Ostatnia szansa, którą zamierzałem wykorzystać, aby go wyprzedzić na stoku Kolorowej pęka jak bańka mydlana. Mimo to spinam się i biegnę tak szybko jak tylko potrafię po 50 kilometrach biegu.
Organizm chce stanąć, łzy leją się po policzkach - własnie zbliżam się do tego miejsca, w którym jest nagi. Uwielbiam to. Jeszcze ostatnie metry na podejściu pod Kolorową. I zbiegam w dół z prędkością poniżej 2 min / km. Wpadam na deptak i nie przestaje krzyczeć. Metę przeskakuje jakbym wygrał.
Potężna dawka adrenaliny, zmęczenia, endorfin i bólu wydobywa się w serii krzyków. Zrobiłem to - przebiegłem ten bieg tak szybko jak tylko mogłem. A teraz to już koniec. Gratuluję Piotrkowi - zasłużył na to - był po prostu szybszy! Euforia na mecie jest potężna - Mama daje szampana i korek leci w górę. ZDROWIE!
Kierowniczki zajścia :
I pierwsza dama na mecie - Malwa bezkonkurencyjna :)
Bez parcia na szkło ale czasem miło powiedzieć coś innego do gombki niż o rowerach ;)
Support rodzinny bezcenny. Choć w grupie nie wyglądamy na do końca normalnych ;)
Jeden z najpiękniejszych pucharów miałem niewątpliwa przyjemność przytulić z wieczora przed całkiem suta imprezką, na której paralitycy ultramaratończycy tańczyli breakdance ;)
Wykorzystano zdjęcia:
1. Piotr Dymus2. Wojciech Łużniak
3. Bikelife
4. Andrzej Szczot
5. I inne dostępne w necie
ZAPIS Z ZEGARKA
Nie wiem jak ty to robisz ale masz uznanie w moich myślach... Gdybym tylko inaczej potrafił gospodarować czasem..
OdpowiedzUsuńCzas w brew pozorom to pojęcie względne i daj się zakrzywiać :)
Usuńale emocje:)
OdpowiedzUsuńfajna wyrypa, piękna zima się trafiła, dużo lepsza niż rok temu:)
Gratki jeszcze raz!
Tak zdecydowanie lepsza - kopny śnieg utrudniał jak nic. Choć wiatru było brak. Kiedyś zawieje tak jak podczas ostatniego treningu ;)
UsuńSuper! Gratulacje! Szacun! Fajnie było zobaczyć na liście zwycięzców znajome nazwisko! Niestety w tym roku byliśmy tysiące km od ZUKa ale gorąco kibicowaliśmy organizatorom i zawodnikom! No i widać mimo km trzymanie kciuków się opłaciło. Raz jeszcze - gratsy!
OdpowiedzUsuńNiestety tysiące km dalej :) brzmi przewrotnie. Wypatrywałem Ciebie w Domu Śląskim ale znowu czasu nie było zbyt wiele ;) Dzięki za graty i udanego gdziekolwiek jesteś!
Usuń