poniedziałek, 9 lutego 2015

ZEFIR KARKONOSKI

Przychodzi taki czas, że pewna grupa ludzi aktywniej biega razem niż zwykle. Tak dzieje się między innymi przed Zimowym Ultramaratonem Karkonoskim. Plan ustaliliśmy zacny. Z Wrocławia rusza Witek, Błażej i Maciek, na trasie zgarniają Piotrka. Ja z Krzychem ruszam z Jeleniej i spotykamy się na przełęczy Okraj skąd ruszamy na Polanę Jakuszycką. Witek jedzie na Polanę na narty i tam, po przebiegnięci całego grzbietu Karkonoszy, się spotkamy. Wieje całkiem mocno więc wyjątkowo, za sugestią Błażeja, biorę sweter puchowy. Jeszcze mu za to podziękuję - podobnie jak Krzychu mi za odradzenie drugiej warstwy getrów ;-). 
Na Czarną Kopę przecieramy szlak po kolana i wyżej. 


   
    Na Czarnym Grzbiecie wiatr się zmaga. Pomiaru siły dokonuje Piter


Wiatr bierze górę choć to dopiero początek 


Jak to w górach braterska więź:


Śnieżka zaskakuje bardzo często - tym razem ledwo była ją widać w ogóle. Najważniejsze, że pozytywne nastawienie nie opuszcza nawet na moment. 


Kapliczka św. Wawrzyńca pozwoliła wykonać sweet focie, bez której jakikolwiek wypad nie ma już dzisiaj sensu


Podmuchy wiatru co jakiś czas korygują naszą linię biegu. Jeden z nich udało mi się załapać przed Domem Śląskim co widać pod koniec filmu. W ogóle to całe kręcenie filmów i robienie zdjęć w rękawiczkach szturmowych za 6 zł z Decathlonu jest okupione totalnym zamarznięciem kończyn. Potem lądują w kieszeniach puchu i dochodzą do siebie jakieś 15 minut. Ale oczywiście warto 


Za Domem Śląskim zdajemy sobie sprawę, że na Polane Jakuszycką to my dzisiaj nie dobiegniemy. Całe szczęście nie musiałem sugerować tego jako pierwszy ;-). Decydujemy się na atak do Odrodzenia. Co jakiś czas szczypiące igiełki lodu wbijają się w prawą stronę twarzy skąd wieje nie przerwanie. Przypomina mi się sms od Tomka że ma wiać na potęgę. Aby jako tako nie przemarzać biegniemy albo z rękami w kieszeni, albo z jedną na przyrodzeniu a drugą jako tarcza przy twarzy. Każdy ma swoja ulubiona pozycję. Czuję jak ilość lodu na oczach się powiększa i w końcu jedno oko się zakleja. Próbuje to ściągnąć ale jest zbyt twarde. Patrzę zatem lewym okiem. Zresztą strata nie za duża bo i tak nic nie widać. Przewiani ale zadowoleni docieramy do Odrodzenia. 



   

Dwie herbaty, ogrzewacz chemiczny do majtek, wafelek i zapominamy o trudach podróży.


Krzychu zaczepnie rzuca pomysł aby zbiec do Jeleniej Góry. Nie oponuję zbyt długo choć wizja pysznego obiadu w Przesiece razem z resztą ekipy za sznapsem kusi. Miała być wycieczka biegowa to będzie. I tak na azymut, już we dwójkę, zlatujemy do Jeleniej Góry zamykając 40 km tego dnia. 

Chłopaki licytowali się czy odczuwalna była 33 czy 35 stopni na minusie. Moim zdaniem było zimniej. Tak sobie myślę, że gdyby takie warunki były w tym roku na ZUKu to będziemy mieli prawdziwy zimowy ultramaraton. Czego wszystkim biegnącym i organizatorom życzę :D. 


2 komentarze:

  1. u nas też się skończyło na wizji pysznego obiadu!
    ale do jeleniej pocisnęliście pięknie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. bo z górki i myśleliśmy o tym, że właśnie zajadacie się pysznościami :)

    OdpowiedzUsuń