Schodzić na dół trochę się jednak nie chce - zbyt ładna pogoda. Dlatego wolnym tempem w dwie godziny schodzimy z Siodła do beczek. Śmieci, pomimo że wysypują się nam z reklamówek dzielnie znosimy 3 km niżej. To właśnie taki nierealny czas trzeba by mieć biegnąc pod górę na tym odcinku aby ustanowić nowy rekord. Tu już czeka mocne uderzenie - turyści w skórzanych kozaczkach w zaspach śniegu kręcą się w poszukiwaniu wolnych skuterów i ratraków aby wyjechać i "Poczuć wielką górę". Błażeja palce coraz gorzej - wolno dochodzimy do wyciągu i zjeżdżamy z 3500 na 2400. Dalej taxi i upragniony hotel - czas na kąpiel, owoce i piwo.
Jedzenie i piwo raz jeszcze!
Po nadrobieniu zaległości pijacko/kulinarnych próbujemy podbiegu w kierunku beczek - 2,5 km w 32 minuty. Całkiem dobrze. Gdyby takie tempo utrzymać byłoby ok. 3 godzin na szczyt. Jest to oczywiście niemożliwe, bo wyżej jest stromiej, większy wiatr i zdecydowanie mniej tlenu :-) . Tak czy inaczej zakładamy, że 1 godzina 30 minut to wymagane minimum z Azau do Beczek (jak się potem okazało ładnie złamaliśmy te założenia). Przenosimy się do nowego hotelu do Azau - hotel Wierszyna. Stamtąd bliżej będzie w góry i ponoć net w pokoju.
Jedzenie i piwo raz jeszcze!
Po nadrobieniu zaległości pijacko/kulinarnych próbujemy podbiegu w kierunku beczek - 2,5 km w 32 minuty. Całkiem dobrze. Gdyby takie tempo utrzymać byłoby ok. 3 godzin na szczyt. Jest to oczywiście niemożliwe, bo wyżej jest stromiej, większy wiatr i zdecydowanie mniej tlenu :-) . Tak czy inaczej zakładamy, że 1 godzina 30 minut to wymagane minimum z Azau do Beczek (jak się potem okazało ładnie złamaliśmy te założenia). Przenosimy się do nowego hotelu do Azau - hotel Wierszyna. Stamtąd bliżej będzie w góry i ponoć net w pokoju.
18.09
Wyspani jak susły powolnym krokiem udaliśmy się na śniadanie. Przy okazji spotkaliśmy Kiliana z ekipą. Przyjechali nad ranem po 40 godzinach jazdy autem z Francji. Dzisiaj zamierza wejść na szczyt i jutro po eliminacjach drugi raz - przyspieszona aklimatyzacja :-). Choć po jego ostatnim rekordzie na Matterhornie chyba już jej nie potrzebuje : REKORD
Kręcąc się po niewielkiej wiosce przypadkiem trafiamy na biuro zawodów. Zapisaliśmy się zatem pobraliśmy numery, koszulki, podpisaliśmy karty ryzyka i poznaliśmy ekipę.
Przy okazji organizatorka powiedziała nam ze będzie ciekawa walka bo wyhodowali bardzo mocnego biegacza, który może pokonać Kiliana - siedział rok na tej górze i cały czas biegał. Startował wiele lat w tych zawodach - cytując ON MONSTIER :). To blondyn o imieniu Witalii, o którym czytaliśmy w lokalnej gazecie Góry. Zapowiada się bardzo ciekawie - na ewentualnym podium coraz ciaśniej się robi ;-). A czas pokaże, że to dobre ziółko:
W tzw. międzyczasie dochodzi do pełnej mobilizacji i wysyłamy kartki do Polski. Jeśli ktoś myśli, że asortyment na polskich pocztach jest dziwny a okienka nie wygodne zapraszam na rosyjską wersję:
i jedyna budka w mieście:
Dzisiaj jedziemy do Beczek wyciągiem. Infrastruktura najwyższej klasy - Rosjanie maja bardzo dużo taktu i wyczucia przestrzennego co widać na każdym kroku - również na 4000 m.
Przed nami eliminacje jutro o 11:00.
19.09 ELIMINACJE
Miało być słonecznie. W nocy przyszła burza i nasypało ok. 10 cm śniegu. Witamy w Kaukazie - będzie torowanie. Ponad 20 osób stawiło się na starcie. Najlepszy Rusek nie startuje w eliminacjach bo już tu biegał i nie musi się sprawdzać. My oczywiście do samego końca nie wiedzieliśmy co na siebie włożyć.
Zdecydowałem się biec całkowicie na lekko - jedna warstwa ciepłej bielizny powinna wystarczyć. Jak będzie zbyt zimno zawsze można przyspieszyć :D. Błażej, zachęcony 100% skutecznością izolacji rurki od Camel Baga folią NRC (czyli jej całkowitym brakiem), opracowuje lżejszą wersję skorup.
Na linii startu miła niespodzianka - flaga Prezydenta RP. Więc i pamiątkowe foto. Nie żebyśmy mieli jakieś straszne parcie na start ale jakoś tak wyszło, że jeszcze nikogo nie było ;)
Humory dopisują i ta magiczna adrenalina wypełnia właśnie cały przekrój żył - to jest TO!
Lekkie zamieszanie po chwili na starcie jak przed każdymi zawodami i paszli!
Początek wolno bo ciasny start - ścieżka przy hangarze na jedną osobę. Po wbiegnięciu na ratrakowaną drogę wyprzedzam parę osób i cisnę za pierwszym Ruskim (To Valek Vergilyush). Po chwili dochodzi Kilian. Błażej krok w krok za mną. Sunie pociąg sunie - słychać mocne oddechy - wycinam się i po prostu sunę. To ten moment kiedy adrenalina sprzed startu zamienia się w miarowy takt, którego bitem jest ciężki oddech. Uwielbiam to! Kilian zaczyna wyprzedzać Ruska, ja za nim. Metry w pionie idą bardzo szybko. Jest coraz stromiej i przez to mniej śniegu a bardziej zmrożony firn. Kilian toruje cały czas jednak jest on tak lekki, że i tak się zapadam :-). Co jakiś czas obracam się a Rusek z Błażejem coraz dalej. Czasem mijamy jakiś kibiców którzy zagrzewają do walki - mobilizują do szybszego tempa. Na zegarku 4500 m n.p.m. zaraz będzie koniec. Już widać sędziego. Chyba szykują herbatę. Jeszcze kilka kroków i koniec! Nie było źle. 22 sekundy za najlepszym z najlepszych. Po dosłownie chwili wpada Błażej - przyspieszył na największym podejściu i wyprzedził Ruska. Pierwsza 3 na podium choć to oczywiście eliminacje, które niewiele znaczą to pozytywnie ładują. Pokonanie 3,4 km i 800 metrów w pionie zabrało nam równo godzinę.
Krótką zajawkę zgrał nam Sebastian Montaz Video - filmowiec, który przyjechał z Kilianem. Cześć z mety z okularów Kiliana:
Szkoda tylko, że Monstier nie leciał. Kilian zachęca do zbiegu. Ruszamy zatem. Miałem założyć kurtkę ale emocje rozgrzewają. Biegnę w dół - nagle lód - speedcrossy suną jak narty - CZAD!!!. Pojawia się Seb - filmowiec od Kiliana - my lecimy ramię w ramię a ten wariat tyłem na nartach wszystko kręci. Duża prędkość świetna atmosfera i po 15 minutach meldujemy się w beczkach. Błażej dociera po krótkiej chwili. Sesja zdjęciowa - reporterów więcej jak sportsmienów :-).
Bardzo zadowoleni szykujemy graty na przepak na Race i zjeżdżamy z ekipą z naszej beczki do Azau. Tam kuszamy, makaron, zupę z grzybów i placki z piwem - regeneracje czas zacząć :-) . Więcej piwa proszę :-). Ponieważ sałatki w restauracjach są jakieś takie małe montujemy swoje - dosłownie. Zjedliśmy po całej butelce!
20.09 ELBRUS RACE
O 4:15 dzwoni pierwszy budzik. Ciemno i leje. Zresztą tak jak przez całą noc. Dobry omen ;-) 15 minut później zwlekamy się z łóżek. Szybkie śniadanie, odpalamy ogrzewacze i wychodzimy na Azau. Na starcie więcej reporterów jak startujących :-) . Bardzo dobra atmosfera nie opuszcza nas również w tym momencie - Błażej bez specjalnego parcia na szkło ale jakoś tak ma, że jak magnes przyciąga rosyjskich reporterów.
Opóźniony start (tzw. zadzierżka) o 10 minut bo nie ma MONSTIERA - czy w końcu będzie nam dane zobaczyć tę legendę w akcji? Na start na dystansie Extreme decyduje się ostatecznie... 6 osób! Pozostałe 15 startuje w dystansie Classic czyli z 3700 m. Konkurencja zatem nie za wielka choć mamy, na tej krótkiej liście startowej najlepszych z najlepszych.
Odliczanie i spuszczają psy ze smyczy.
Jako pierwszy ustawia się Monstier, za nim Kilian. Później ja i Błażej. Próbuję utrzymać tempo tej dwójki ale już po chwili śniadanie podchodzi mi do gardła. Na najbliższym kilometrze w pionie kilka razy spróbuję puścić pawia - kula w brzuchu chce tylko drażnić i pozostaje na miejscu. Już wiem że nie utrzymam tego tempa. Niewielkie ślady czołówek widziałem przez pierwsze trzy skróty serpentyn. Potem zniknęły już w szarości wstającego dnia. I tam właśnie skręciłem tak jak klasyczna droga w prawo podczas gdy Kilian i Monstier poszli kolejnym skrótem na wprost dokładnie w kierunku stacji Mir. Nadłożyliśmy z Błażejem tym samym jakieś 500 metrów i kawałek dodatkowego podejścia. Dalej Race trochę się uspokoił przynajmniej dla mnie. Straciłem demony z pola widzenia złapałem swoje rześkie tempo zachowując co jakiś czas kontakt wzrokowy z Błażejem. Przy beczkach zameldowałem się po 1h20 min. Już widzę tłum, już potężna radość rozsadza moje serce, że ponad 1/3 drogi minęła ale jak grom z jasnego nieba spada na mnie widok zawodników, którzy mieli startować w Classic. Stoją wszyscy, nie wystartowali. Kiliana z Monstierem zatrzymali organizatorzy. Mi również zastępują drogę - zła pogoda zawody przesunięte na jutro. Nie wierzę - przecież jest ładnie krzyczę, przejaśnia się - zobaczcie. Emocje opadają, no tak, jutro jeszcze raz - RUSSIAN STYLE :D.
Wracamy z Kilianem przez stację mir w poszukiwaniu jakiejś kolejki. Fajny zbieg - czas do hotelu na regenerację przed jutrem :-).
Po południu zaczyna się przejaśniać :)
I tak przez całą noc.
Tym razem wstajemy o 4. Wole zjeść wcześniej żeby uniknąć sensacji żołądkowych. Ponieważ rozgrzewacze zużyłem wczoraj buduję ochraniacze na palce u stóp z NRC - projekt Błażeja spisały się bardzo dobrze. Na linii startu stajemy przed 6 - oprócz nas nie ma nikogo. Podobnie jak przez całą noc teraz też pada - cholera chyba odwołali zawody - myślimy. Jeśli nie odbędą się dzisiaj to przez następne 4 dni prognozy pogody przewidują dupuwę i wszyscy jadą do domu. Nagle zapala się silnik w furze francuzów. Kilian wstaje na zawody, które przesunięto na 7. Wracamy do łóżek - dobranoc :D
Po godzinie jest zdecydowanie lepiej
Jak flashback trzeci już raz stajemy na linii startu. Ekipa ta sama co wczoraj - nie ma jedynie dziennikarzy ;-). Idzie przywyknąć - odliczanie i poszli.
Szybkie tempo narzucone od razu przez chłopaków powoduje że płuca chcą wyskoczyć przez gardło - nawet się nie rozgrzaliśmy przed startem a podejście od razu serwuje ponad 30% nachylenie. Kilian z Monstierem idą krok w krok. Nieudolnie próbuję ich gonić a Błażej czujnie za mną. Dalszych nie widzę. Tym razem korzystamy z dużego skrótu w rejonie stacji kolejki MIR. Mimo tego że nogi zmęczone po eliminacjach i wczorajszym starcie na beczki docieram po 1h18min dokładnie 11 minut po zabójczym tandemie, który oczywiście na punkt kontrolny na Beczkach wbiegł w tej samej sekundzie. Dopadam swój plecak. Strzelam szybkiego żela, piję kubek herbaty, trochę izotonika, zakładam kurtkę, plecak i szybko ruszam w drogę. Śnieg wysoki i kopny ale do biegu skutecznie zachęca Sebastian. Plecak jak zbroja przybija trochę do ziemi. Bardziej się zapadam i krok jakiś cięższy. Myśląc o tym że ponad 1/3 za nami uśmiecham się pod nosem. Elbrus z tej perspektywy jest spowity w chmurach - co chwila zerkam na zegarek i wysokość szybko wzrasta. Od Prijuta wiatr bardzo szybko zaczyna się nasilać. Nagle z góry leci Valek - wygrał Classica - coś mi nie pasuje bo jest tu zdecydowanie za szybko. Za kilkanaście minut zbiega następny zawodnik. Chwile rozmawiamy - okazuje się, że warunki są tak kiepskie że obniżono metę do wysokości 5050 m.n.p.m. W pierwszym momencie dopada mnie wściekłość ale już w drugim genialna myśl przychodzi do głowy - minę metę i lecę na szczyt ;-). Zbiega Monstier - pierwszy raz wydaje z siebie jakikolwiek gest. Na jego twarzy rysuje się coś - to chyba uśmiech. Kiliana nie ma - pewnie pobiegł do góry - myślę sobie. Tymczasem wiatr nasila się do takiego poziomu że od 4700 gimnastykuję się na 1000 sposobów aby rozgrzać łapy, których tak jakby nie ma. Od 4800 m wypatruję z utęsknieniem sędziów i mety. Stoją dokładnie tam gdzie powinni. Ostatnie 50 metrów słyszę ich krzyki choć pewnie mi się wydaje bo wiatr jest tu Panem. Biegnę - TAK JAK PLANOWAŁEM- biegnę pod górę na ponad 5000 metrów. Padam na twarz u ich stóp. O biegnięciu na szczyt nie ma już mowy. Po prostu się nie da - Kiliana zawróciło 100 metrów wyżej. Nie tym razem.
Sweet focia na mecie - tylko dziubek jakoś nie wyszedł :D
Sweet focia na mecie - tylko dziubek jakoś nie wyszedł :D
Chłopaki (sędziowie) są boscy - otulają mnie swoimi puchami - podają herbatę i ciepłe rękawice. Chcą tylko pomagać - zakładają raki na zejście. Sięgam do tylnej kieszeni po kamerę - w tym momencie jedne z nich zaczyna mi wkładać ciuchy do spodni. No nic tylko do rany przyłóż! Umieją się zaopiekować.
W takim stroju uciekam stamtąd jak najszybciej - oczywiście pamiętając o ludzkich odruchach. Błażeja mijam po niedługiej chwili:
A później Daszę:
Na dole czas wrócić do normalności - czas na piwo i zabawę. Objęliśmy z Błażejem 3 i 4 miejsce WYNIKI. Koniec treningów, diety, zdrowego trybu życia - zostaję znowu "normalnym" człowiekiem!
Na dole czas wrócić do normalności - czas na piwo i zabawę. Objęliśmy z Błażejem 3 i 4 miejsce WYNIKI. Koniec treningów, diety, zdrowego trybu życia - zostaję znowu "normalnym" człowiekiem!
W 2013 wykonałem 149 treningów, przebiegłem prawie 2000 km oraz 48 km w pionie "tracąc" na to 199:59:53 g:m:s. Życie pokaże co przyniesie 2014.
Super!!!
OdpowiedzUsuńSuper:) Liczę, że na zakończenie pojawi się również relacja z balu okraszona sweet foto:)))
OdpowiedzUsuń