Spaleni
słońcem i owiani wiatrem kompletnie. Nie sposób zrobić cokolwiek
z twarzą - cały czas piecze - na tyle że wychodzimy jedynie na
lekki trening - ciśniemy do Kinhutte w 1:53 zamiast 3:40 z tablic. Piękne dojście i możliwość stestowania kawałka drogi w kierunku na Tasch.
Jutro
ruszamy na południowe stoki masów Breithorn. Italia witaj!
Miała być lampa a leje jak zwykle - namiot już
zaczął pleśnieć. Mimo to jedziemy do Zermatt i tym razem
wykonujemy klasyczne już dzisiaj wejście kolejką razem z japońskimi
turystami. Po morderczej walce osiągamy szczęśliwie wysokość
3800 m. Tam już znany nam klimat - wieje i nic nie widać. Planujemy
dotrzeć do Bivacco Rossi - Volante. Tym razem wiemy choć w którym
kierunku trzeba iść - przynajmniej na początku. Jakaś hardcorowa
ekipa rezygnuje z wejścia na Breithorn ze względu na pogodę. Myślę, że jako
naród mamy więcej determinacji choć do podjęcia próby. Wjazd
kolejką na górę kosztuje ok. 60 swissów (prawie 200 pln),
wynajęcie przewodnika to dopiero duży wydatek. Wyściubić nosa z
kolejki i stwierdzić, że zjeżdżamy na dół nawet bez paru kroków
to dziwne podejście. Przecież na dole można sprawdzić widok z
kamery...może westmeni po prostu tak mają. Ruszamy z buta wyprzedzając wszystkich którzy lecą na
Breithorn. Nasze drogi się rozchodzą i przez następne 3 godziny
torujemy drogę do schronu. Ponieważ bardzo rzadko cokolwiek widać
utrudniamy sobie drogę trawersując strome zbocze. Jest nawet okazja
(jedyna! podczas całego wyjazdu) do użycia śruby.
Widoków nie ma więc
sweet focie cykamy w zamian.
Radość ze
znalezienia schronu przeogromna. Szczególnie gdy ufasz iPhonowi, który ma nas doprowadzić w chmurach do mekki. iPhon oczywiście w majtkach coby bateria dała radę ;)
W środku standardowo
już różne gadżety jedzeniowe do zagospodarowania :). Buda bardzo zacna i a chęcia zagnieździmy się tu na
dłużej.
Krótki
rest i ruszamy na Roca Nera
Dochodzimy na szczyt w ładnym czasie - radocha jest ale oczywiście nic nie widać
Kusi mnie grań w drugą stronę. Szybki kontakt z
Błażejem z prośbą o określenie jakichś danych na temat
Breithorn Zwillinge - jaki wysoki i jak daleko od nas. Nim dostaniemy
odpowiedź już suniemy w jego kierunku. Przesuwając sie koło
wypasionych nawisów wspinamy się przepiękną granią na szczyt
Szczyt wygląda dziś
na dziewiczy więc trole zadowolone
Mamy już schodzić ale coś nas
podkusiło aby rzucić okiem jeszcze kawałeczek dalej - taki
pierwiastek odkrywców bez którego dalej siedzielibyśmy pewnie na
drzewach :). I niespodzianka - nagle przewiało chmury a naszym
cierpliwym oczom ukazał się w końcu widok gdzie my jesteśmy
Filmy Zwillinge 2
Wypas
widokowy zatrzymuje nas na dłużej i przed 19 wycofujemy sie. To był
bardzo dobry dzień!
Sobota.
Ruszamy na Castor
Plan jest dość oczywisty
- wejść na szczyt i jak dobrze i szybko pójdzie to ruszyć gdzieś
dalej. Po 1h40min przybijamy piony na wierzchołku - grań szczytowa
klasyczna i przepiękna zarazem
Ktoś cisnął przed nami więc słodko przetorowane. Na wierzchołku
rozmawiamy chwile z przewodnikiem, który oczywiście stosownie
komentuje nasz sprzęt a właściwie jego brak. Michał za to
instruuje z zasad latania na lekko :D
Zbiegamy na
przełęcz gdzie zahaczamy o szeroka ceprostradę. Niestety dalej na
Liskamm nie było już odważnych więc torujemy. Robi się dość
stromo - na kluczowym polu lodowym Michał przefruwa trawers i
lądujemy w śniegu. Ładną grań dochodzimy do pierwszego
wierzchołku Liskammu
Oczywiście przepiękne widoki
w porywach na 100 metrów powalają. Szybko decydujemy sie
trawersować masyw do wschodniego wierzchołka. Na drodze staje nam jednak oblodzony nawis- ani po
szczycie bo nawis mocno wysunięty nad lufę w dół a po lodzie
ciężko bo nie mamy raków z zębami. Za nim zaczynają się skalne
trudności a my i tak musimy wrócić do naszego biwaku. Próbuję
tylko raz i bez napinki rozsądek bierze górę - zawracamy.
Symboliczny wycof już oczywiście w chmurze
Na moment ukazują się nam dolne partie Duforspitze
jak gdyby zapowiadając nasze dalsze przygody ;).
Droga
powrotna biegnie również przez Castor. Na lodowcu pogoda psuje sie
kompletnie i widoczność spada do 10 m. Całe szczęście zostaje
jeszcze namiastka naszych śladów wiec docieramy do ceprostrady i
spokojnym tempem na szczyt.
Dalej dupozjazdy i do
plato. Tu wychodzi słonce żeby pogrążyć nasze lica do reszty.
Podejście pod biwak wykonujemy już siłą woli.
Tam wesoła ekipa wita nas z wodą. Zajebiście bo czuję, że ten
jeden litr płynu dzisiaj to mało by było w kapciach przed
telewizorem nie mówiąc o zrobieniu w sumie 3 czterotysięczników a jednego z nich nawet dwa razy.
Jemy, pijemy i energia wraca jak boomerang. Jak roboty zakładamy
buty i o 18:30 ruszamy na Pollux. Namawiamy również Leo i Manuel .
Tempo oczywiście rześkie i niedługo stajemy na szczycie.
Ogniem ruszamy na dół - pogoda jest oczywiście bomba więc nie podziwiamy zachodu słońca. Fajne skalne
fixy, dupozjazdy kuluarem, zgubiony i odzyskany iPhone i po 1h40min
meldujemy się z powrotem w schronie.
Zrobiliśmy dzisiaj w sumie 4
czterotysięczniki uznawane za osobne szczyty plus parę wierzchołków
w ich masywach. Jaki to był dzień? To był dobry dzień :). Castor i
Pollux przy dobrej widoczności wyglądają tak:
Liskamm tak:
Niedziela.
Czas uciekać z naszego już schronu. Wykonaliśmy plan w 200% choć nie
zrobić "czegoś" na powrocie byłoby grzechem. Zapakowani
z całym sprzętem ciśniemy na trawers Breithorn Zwillinge West - to
ten odcinek, który odsłonił nam się na moment pierwszego dnia:
Gdy raz go zobaczysz nie
spoczniesz póki go nie smyrniesz dziabą :). Świetna widoczność
zapewnia nam dobrą nawigację i sobie tylko znanymi metodami
docieramy na przełęcz pomiędzy Breithornami - czujemy się tu w
sumie jak w domu. Przepiękna grań - trochę skał, trochę lodu.
Trudności zachęcają do trawersowania pod skałą i dalej kuluarem
mocno do góry.
Wspinam się w śniegu stromo do
góry - przechodzę wystający punkt i chcę iść dalej choć tam
ściana opada stromo w dół. Przejaśnia się dzięki czemu
dowiadujemy się że zrobiliśmy już cały trawers i jesteśmy na
szczycie. Już wiem jak to jest przegapić szczyt ;) - pokazuje się
nam również piękny skalny trawers głównego wierzchołka
Breithornów.
Tak jak mówił Manuel za
szczytem w prawo i w lewo i bardzo stromo w dół. Docieramy do punktu zjazdowego. Zjechać
sobie można jak jest na czym bo na naszej 11 metrowej linie raczej
będzie ciężko. Schodzimy na dół a Michał nawet sfruwa na pole
śnieżne.
Stamtąd już tylko stromo w dół w
głębokim śniegu i ten element na wyjeździe przećwiczone mamy
ponad miarę. Docieramy do ceprostrady i tam napotkanych wspinaczy
instruujemy jak iść dalej. Po 3 dniach tutaj czujemy się jak
rezydenci i umiemy nawigować bez żadnego wsparcia w kompletnej
dupówie. O np. takiej:
Na klein Materhornie pierwsze
zderzenie z cywilizacją - musimy wyglądać zjawiskowo bo ludzie
chcą sobie robić foty z nami. No tak wyglądamy jak dwa trole :). A
kto nie chciał by fotki z trolami na prawie 4000 po wjeździe
kolejką w nieznane. Anyway Welcom
to the world's highest glacier paradise:
Podsumowując
ciężko się biega w śniegu po kolana ale można i tak urywać
godziny z opisywanych czasów. Mozna też wpaść tu przy mniejszym śniegu i przelecieć trawers Liskamma, Castor, Pollux, Roca Nera,
Breithorn Zwiilinge i Breithorn Zwillinge West w cugu. Z perspektywy
ciepłej chatki, w której właśnie siedzę wiem że to możliwe ;).
Teraz dzień restu a jutro na Dom (4545 mnpm). Prognoza pogody niezmienna od naszego
przyjazdu - tommorow Will be better or the Day after tommorow :).
Dlatego trzeba robić swoje a nie czekać na warunki które nadejść
nie chcą.
o jaaaa! Jaki urlop! Zazdroszczę! A swoją drogą opis a propos westmenów i naszego słowiańskiego zacięcia - meeega trafny! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńTy tez widzę nie próżnujesz ;)
OdpowiedzUsuńZimne lody dla ochłody gdy tu upały panują, ale relacja i widoki mega fajne :)
OdpowiedzUsuń