Zwinęliśmy nasz dom i wspólnie z Walerym ruszyliśmy na Pastuchowa. Tęsknić raczej nie będziemy ;)
Z worami ciężkimi przejście na Skały Pastuchowa zajęło nam 3 godziny i poczuliśmy już wysokość - czekałem kiedy będziemy musieli odpoczywać podczas marszu - i stało się odpoczynki co 50 kroków były dalece wskazane. Ale jak się uparłem szło i 100 przejść. Pogoda piękna tylko wiatr coraz mocniejszy. Na początku wiało mniej więcej tak:
W miejscu gdzie mieliśmy schować się od wiatru i rozłożyć namiot okazało się że wieje najmocniej. Pierwszy raz rozkładałem namiot w takich warunkach i trzeba przyznać, że to ciężki kawałek chleba. Walczyliśmy mocno przemrożeni a plecaki, które włożyliśmy do namiotu nie były w stanie utrzymać go w jednym miejscu. Całe szczęście pomogła nam rozgarnięta Dorota którą mijaliśmy na trasie. Poczęstowała nas herbatą i weszła do namiotu aby go dociążyć. Oczywistą sugestię o nieznajomej, która pakuje nam się do namiotu wykorzystaliśmy od razu i dzięki temu nasz nowy dom stanął na 4700 m. Namiot wygina się jak cięciwa łuku ale stoi i ma się dobrze. Watr powoduje lekkie uczucie klaustrofobii gdyż ściany boczne mają ochotę się połączyć
Także restujemy na 4700 i zobaczymy co jutro. Komodo to mocny namiot wyprawowy więc pewnie da radę myślę sobie przed przerywanym snem.
Jeszcze herbatka i czas spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz