Ile razy można pisać o wyścigach
ultra w górach?
Przecież co zawody jest to samo -
pot i łzy. A teraz miało być jeszcze gorzej bo zapowiadali 30 stopniowy upał co
jest dla mnie absolutnym zabójstwem.
Analizowałem jak się przed tym schować -
kilka rad porad przyswoiłem:
"zjedz
aspirine" - krzyczało forum,
"włóż
liść kapusty pod czapkę" - sugerował tato,
"weź bidon bo się ugotujesz" - najskuteczniej doradziła Kasia
:-).
Od dzieciaka pamiętam że zawody
sportowe wzbudzały we mnie stres. Stres był spowodowany tym, że wszyscy byli
jacyś tacy profesjonalni - w podstawówce mieli buty z kolcami i stroje z
napisami vs moje chińskie trampki. Potem na zawodach biegowych część ludzi stresowała
przywdziewaniem zbroi w klimacie plastra miodu np. serii S-Lab za 3 tysiące vs moje
wysłużone buty z przebiegiem ponad 2000 km, które wyglądają jak sandały a drop
spadł z 6 do 3 mm ;-).
uuu jakie jedwabiste ciuchy :)
Jednak ani wtedy ani teraz te
zabawki nie powodują, że ktoś będzie szybszy. Wiem to już w zasadzie od
pierwszego górskiego biegu gdzie na drugim miejscu przybiegł Czech w
bawełnianej koszulce i starych znoszonych gaciach. Stres zatem bezpowrotnie
minął. Sprzęt to dodatek a nie istota.
Ale wracając do kolejnych zawodów
- tym razem na 3xŚnieżka=Mont Blanc . Zawody maja formułę trzykrotnego wbiegu
na szczyt Śnieżki - za każdy razem zbiega się do Karpacza i zawraca na deptaku.
Support team zapowiada się idealny. Kasia krzepi na nawrotce, tato i Tomek
staną w kluczowych miejscach i będą polewać wodą a mama pilnuje dzieci zdeterminowane do konsekwentnego kibicowania.
Nic tylko biec.
I tak to poszło - teraz zamiast
opisu pęczniejących mięśni, głośnego sapania czy lejącym się po głowie pocie -
skupię się na fakcie, że jednak tym razem było inaczej. Spora grupka narzucał
dość rześkie tempo i konsekwentnie parli do przodu. Ich wystrzelenie z procy
było na tyle mocne, że musiałem się ogarniać psychicznie bo wola zejścia po
pierwszym kółku z trasy rosła z każdym verticalnym metrem. Problemy z ciałem
tłumaczyłem sobie w najprostszy sposób - przyjdzie moment na drugi oddech.
Zawsze przychodzi - szczególnie jak bieg jest odpowiednio długi. Fakt, że nie ciągnąłem jako
pierwszy przestał mnie dręczyć dopiero gdy Wróbel, z którym leciałem kawałek
pierwszej pętli oznajmił, że machnął na
płaskim maratonie w tym roku 2h38min.
Miałem nieodparte wrażenie, że
ekipa przodująca nie uciągnie takiego tempa. Pierwszy wbieg na szczyt zrobiłem o 7 minut gorzej niż 2 lata temu. Problemy z kręgosłupem skutecznie
przytrzymywały mnie przed sumiennym treningiem. Na drugiej
pociągnąłem już lepiej. Złapałem tempo - i konsekwentnie do
przodu - nikogo za mną ani przed mną. Czysta gra. Tomek i tato oblewają sowicie
zimną wodą przy schronisku Nad Łomniczką i rozpoczyna się moje ulubione
podejście w Karkonoszach - Kocioł Łomniczki.
Tam nie może być inaczej i
dochodzę w końcu jakiegoś biegacza. Leci na dwie pętle ale jest totalnie
ugotowany. W zasadzie prowadzi, ale brak mu wiary, że może wygrać. Pewnie by
się uśmiechnął w tym kryzysie gdyby wiedział że wieczorem odbierze puchar za
pierwsze miejsce na średnim dystansie. Po kliku kolejnych drobnych problemach w
stylu kurczy, że płakać się chce zbiegam do Karpacza. Co by się nie działo dla reporterów zawsze zdobędę się na naturalny, niewymuszony uśmiech :D.
Kolejna zawrotka w Karpaczu. Przed dobiegnięciem do Mety mijam jedynie dwóch biegaczy na ULTRA i brak 4
dodatkowych zawodników, którzy byli przede mną. Okazało się później, że Klama rozwalił stopę, jeden
gość pomylił drogę, a reszta była już po prostu poskładana. Na mecie Kasia w
ekspresowym tempie pomaga z woda, colą i solą, która jem prosto z wora. Wybiegamy
w trzech na ostatnia pętlę. Konsekwentnie przyspieszam bo właśnie przyszedł ten
wyczekiwany "drugi oddech".
To świetne uczucie kiedy nabierasz pewności, że już piłka w dołku i w pełni kontrolujesz sytuację. Lecę jako trzeci i konsekwentnie buduje przewagę. Tracę z oczu
rywali. Znowu biegnę sam. Ostatni punkt wsparcia na żółtym szlaku - Tomek i
tato zgotowali mi świetny zimny prysznic i zmotywowali do dalszej walki. W
głowie pojawia się już plan na dalszą część biegu - dobiegnę jako trzeci bo oni mnie już nie dojdą - będę biegł pod górę tam gdzie oni na pewno
idą. W głowie kołatała mi się strata dwudziestu minut do drugiego więc nie pojawiła
się myśl "dogonię drugiego".
A szkoda bo na metę wpadł 5 minut przede mną :) I było o co powalczyć.
Czwartemu uciekłem 18 a piątemu 28 minut na tej ostatniej pętli. A potem jest już tylko zasłużona radość, relaks i niedźwiedzie z suport teamem.
To był doskonały akcent przed
prawdziwym wyzwaniem tj. sierpniowym Lenin Race http://www.leninrace.com/
A póki co rekord trasy dalej nie
pobity. Dwa lata temu machnąłem 5h39min i dalej cyfra czeka na śmiałka ;-)
Zrzut z zegarka: http://www.movescount.com/moves/move111535215
Zdjęcia od: Kamila i Wojciech Cyganek , Marcin Petkowicz , Magdalena Bogdan , Ola Dąbrowska i oczywiście Kasia Chojnacka.
Pięknie. Gratulacje Daniel. Jestem wielkim fanem twojego stylu :-)
OdpowiedzUsuńzuch!
OdpowiedzUsuńwciąż pod wielkim wrażeniem!! gratulacje
OdpowiedzUsuńPięknie pięknie:)
OdpowiedzUsuńJak zawsze pokazałeś klasę tam i pokazałeś tutaj, jak ważne jest wsparcie bliskich tym "samotnym ultrasom" :-) <3
OdpowiedzUsuńMega Graty!
mega gratulacje i powodzenia w sierpniu, napisz kiedyś na blogu coś więcej o samych treningach :)
OdpowiedzUsuńdzięki - treningi to rutyna i ciężko o nich pisać ;-)
Usuń