piątek, 18 października 2013

ELBRUS RACE - 8 dni do eliminacji

Wieje w nocy. Wieje i o 4 rano. Ale nic to - Kasia miała rację.
Wstajemy o 4 rano. Gotowanie, ubieranie, śniadanie. Przed nami czołówki za nami stado ratraków i kolejki czołówek. To jest ten dzień! - po 5 ruszamy.


 

Wieje mocno ale da się iść. Wrzucamy drugi biegi  i wyprzedzamy wiele teamów. Podejście jest konkretne - miejscami przekracza 40%. Palce u stóp i rąk kompletnie zmarznięte. Zginanie ich nie na wiele się zdaje. Na myśl przychodzą łapawice Piotrka, które zostawiłem w Polsce. Następnym razem sobie kupię - chyba to samo było już w Pamirze... Czy wyżej tym jaśniej - pięknie wstaje słońce



 Po prawej cień Elbrusa na niebie 



I największy klamot w okolicy ;-)


Dochodzimy na siodło gdzie przed nami dotarł jeden rusek z Prijuta, który miał dzisiaj nie iść bo będzie zła pogoda :-) - pijemy herbatę i ruszamy w ostatnie podejście razem.
To ten najbardziej stromy odcinek, od którego zależy występ w rakach lub bez podczas elbrusrace. Próbujemy zatem bez. Szybko jednak okazuje się, że jest zalodzone i przy takim nachyleniu nie pajdziot. Dalsze 300 m to czysta ekwilibrystyka - ten odcinek zabiera nam około godziny - dobrze, że teraz a nie podczas startu. Z trudem zakładamy nasze kathoole i od razu idzie sprawniej. Jeszcze jeden stromy odcinek, crossowe wypłaszczenie i wbiegamy na szczyt elbrusa (dosłownie!). Prekrasny wid!





To ten moment kiedy goniąc króliczka masz wrażenie, że właśnie złapałeś go za ogon. Za jakiś czas zrozumiesz że znowu jednak uciekł ..


Pierwsze wejście na szczyt w tym turnusie zaliczone. Pogoda taka piękna że aż się do namiotu nie chce wracać - wiatr się uspokoił. Schodzimy do siodła gdzie spacerujemy poznając przy okazji reportera rosyjskiego, który z ekipa kręcą jakiś materiał filmowy. Błażej tak ma, że ściąga jupitery ;-).






Schodzimy do namiotu i w przepięknej pogodzie suszymy rzeczy.





 Emocje buzują więc do akcji wkracza Chojnik Maraton.


W ramach świętowania sukcesu dziś na obiad ziemniaczki puree i fasola. Pomimo zaangażowania jet boila skonsumowana została w postaci sorbetu :)


I łyżka dziegciu być musiała - Błażejowi zwiało karimatę gdzieś daleko na lodowiec - bez żadnych szans na jej odzyskanie. Wariant spania w NRC uleciał wraz z pierwszym podmuchem wiatru. Poleciał zatem Błażej do Prijuta coś zorganizować :-)

Powoli zaprzyjaźniamy się z Górą. Chodzimy o własnych nogach zamiast latać ratrakami jak prawie wszyscy, śpimy w namiocie zamiast w schroniskach czy beczkach. Dzisiejszy chill na siodle pozwolił spojrzeć na góre z innej perspektywy - tej spoza udeptanego milletami szlaku, którym pogina codziennie wiele osób.
Jutro przenosimy się na siodło tak aby zbratać się z Elbrusem jeszcze mocniej. Chodzą za mną dwa wejścia w ciągu jednego dnia oraz wejście na drugi wierzchołek ;)

Na "nasze" Skały Pastuchowa dotarła ekipa Polaków. Pomogłem ogarnąć rozstawienie dwóch namiotów jako gospodarz miejscówki :-) Od razu zrobiło się raźniej słysząc śpiewy na 4700 m.

Błażej wrócił na stopa ratrakiem obładowany luksami po uszy! Przy okazji Rosjanie zrobili nam tarczę ze śniegu



Błażej nie ponimaju więc od słowa do słowa :)



Jemy zatem podwójne porcje puree zupek chinskich i popijamy sypana kawa zagryzajac rosyjskimi herbatnikami. Hotel 5 gwiazdek to mało.

4 komentarze:

  1. Nie no.... agenci z Was jak się patrzy! Jako, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, na wysokości jest mniej tlenu i mózg nie pracuje jak powinien - przyznaj się co wymyśliliście na kolejny start? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to się wyjaśniło czemu tak długo na pierwszym wejściu w górę zostaliście:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. uśmiałem się znowu na te luksy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze zdradzić nie mogę ale plany długofalowe się kreślą właśnie ;)

    OdpowiedzUsuń